Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 039.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

soki i gruby, drugi szczupły i drobny, z cienką szyją i śpiczastemi ramionami, podniesionemi wysoko, pod dużemi, przezroczystemi uszami. Paltoty mieli z tego samego materyału, kapelusze czarne, okrągłe. Pani Verlokowa puściła wodze wyobraźni.
— Możnaby ich wziąć za ojca i syna — pomyślała. I przyszło jej także na myśl, że pan Verlok jest naprawdę ojcem dla biednego Steviego i że to jest jej dziełem. Ze spokojną dumą powinszowała sobie raz jeszcze postanowienia, powziętego przed laty. Kosztowało ją to wtedy dużo wysiłku — nawet łez...
Winszowała sobie jeszcze więcej, w ciągu następnych dni, bo pan Verlok chętnie zgodził się na towarzystwo Steviego. Wychodząc na przechadzkę, wołał go z takiem zapewne uczuciem, z jakiem woła się domowego psa. W domu zaś przypatrywał mu się ciekawie. Jego własne postępowanie zmieniło się. Milczący był, jak zawsze, ale spokojniejszy. Żona uważała, że chwilami nawet ożywiał się. I to już można było wziąć za poprawę. Stevie zaś nie siadywał już pod zegarem, lecz często mruczał groźnie do siebie. Zapytany: „co mówisz, Stevie?“ otwierał tylko usta i spoglądał na siostrę nieufnie. Często zaciskał pięści bez żadnego powodu, a, siedząc nad stołem założonym papierami, z ołówkiem w ręku, wpatrywał się gniewnie w ścianę, zamiast rysować nieśmiertelne swoje koła. Była to pewna zmiana, ale nie polepszenie. Pani Verlokowa, podciągając te wszystkie objawy pod ogólne miano „rozdrażnienia“, zaczynała obawiać się, że Stevie więcej może słyszy z rozmów jej męża ze znajomy-