Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 045.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Nadawało mu to wszystko piętno podejrzane podrażnienia i ponurości, jakie następują po rozpuście. Ale pan Verlok nie był rozpustnikiem. Mogło to wszystko wynikać z gorączkowego stanu. Wypił trzy filiżanki herbaty, ale nic nie jadł. Wzdrygnął się ze wstrętem, namawiany usilnie przez żonę, która w końcu spytała:
— Może przemoczyłeś nogi? Włóż lepiej pantofle. Nie wyjdziesz już dziś wieczorem.
Pan Verlok objaśnił niechętnym pomrukiem, że nie przemoczył nóg i że zresztą nic go to nie obchodzi. Na propozycyę, dotyczącą pantofli, nie zrobił uwagi. Ale wzmianka o wyjściu z domu wywołała nieprzewidziane wyjaśnienia. Nie o wyjściu na wieczór myślał pan Verlok. Myśli jego wybiegły dalej. Z posępnych i bezładnych jego frazesów okazało się, że rozważał możliwość wyemigrowania. Nie można było tylko zmiarkować, czy miał na myśli Francyę, czy Kalifornię.
Nieprzewidziany, nieprawdopodobny, niepojęty ten projekt nie wywołał efektu. Pani Verlokowa wysłuchała go tak, jakby mąż straszył ją końcem świata i wyrzekła z niezachwianym spokojem:
— Także pomysł.
Pan Verlok powiedział, że czuje się chory, zmęczony wszystkiem, a zresztą... Przerwała mu:
— Jesteś naprawdę chory.
Było aż nadto widoczne, że pan Verlok nie jest w normalnem usposobieniu, pod względem fizycznym i umysłowym. Wahał się przez chwilę, ponury. A potem zaczął bąkać jakieś ogólniki na temat konieczności...