Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 048.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Prawda! — zawołał, wyciągając ręce i postąpił ku niej jeden krok.
Ale w tej samej chwili zabrzęczał dzwonek przy drzwiach sklepowych.
— Do sklepu, Adolfie. Idź ty...
Zatrzymał się, ręce mu zwolna opadły.
— Idź ty — powtórzyła żona. Ja mam fartuch na sobie.
Pan Verlok, nieczuły jak drewno, z nieruchomym wzrokiem, spełnił rozkaz jak automat na czerwono umalowany.
Zamknął za sobą drzwi, a pani Verlokowa, uwijając się żwawo wyniosła tacę do kuchni. Pozmywała filiżanki i talerze i dopiero potem zaczęła nadsłuchiwać. Nie dochodził do niej żaden odgłos. Klijent długo bawił w sklepie. A musiał to być klijent, bo gościa wprowadziłby pan Verlok do mieszkania. Rozwiązała tasiemki fartucha, rzuciła go na krzesło i wolno poszła do pokoju za sklepem.
Jednocześnie wszedł tam ze sklepu pan Verlok.
Gdy szedł na odgłos dzwonka, był czerwony. Wrócił blady jak papier. Z twarzy jego znikł wyraz nieprzytomnego, gorączkowego osłupienia, i przez ten krótki przeciąg czasu zamienił się w wyraz przerażenia i znużenia. Pan Verlok poszedł prosto do sofy i stanął, wpatrując się w leżący na niej paltot, jakby lękał się go dotknąć.
— Co się stało? — zapytała przyciszonym głosem pani Verlokowa.
Przez uchylone drzwi zobaczyła, że klijent jeszcze nie odszedł,
— Muszę wyjść dziś wieczorem — odrzekł mąż.