Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 050.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo dobra myśl — odrzekł nieznajomy, którego łagodne spojrzenie nagle nabrało surowości.
— Pan znał dawniej mojego męża? Może we Francyi?
— Słyszałem o nim — objaśnił gość, wolno i z przymusem.
Nastało chwilowe milczenie. A potem przybysz przemówił, nierównie swobodniej:
— Może pani mąż wyszedł już na ulicę i tam na mnie czeka?
— Na ulicę? — powtórzyła z zadziwieniem. — Nie mógłby wyjść. W domu niema drugiego wejścia.
Siedziała przez chwilę obojętna, a potem wstała i zajrzała przez oszklone drzwi. Otworzyła je nagle, i wyszła...
Pan Verlok włożył już paltot. Ale dlaczego stał oparty o stół obu rękoma nie mogła zrozumieć.
— Adolfie! — zawołała półgłosem.
A gdy się wyprostował, zapytała z pośpiechem:
— Czy znasz tego człowieka?
— Słyszałem o nim — szepnął niechętnie pan Verlok, spoglądając dziko na drzwi.
Piękne, obojętne zwykle oczy pani Verlokowej, zapłonęły gniewnym blaskiem.
— Pewnie jakiś przyjaciel Karla Jundta, tego starego obrzydliwca!
— Nie! Nie! — zaprzeczył mąż, wyławiając kapelusz z pod sofy.
Ale, wyjąwszy go, trzymał w ręku, jakby nie wiedział co dalej robić.