Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 051.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— On na ciebie czeka — powiedziała pani Verlokowa. — Powiedz mi, Adolfie, może to ktoś z tych z ambasady, którzy cię niepokoili w ostatnich czasach?
— Niepokoili mnie? Z ambasady? — powtórzył pan Verlok, drgnąwszy z zadziwienia i przerażenia. — Kto ci mówił o ambasadzie?
— Ty sam.
— Ja?!... Ja?!... Ja ci mówiłem o ambasadzie?
Pan Verlok był poważny i obrażony bez miary. Żona wytłumaczyła się:
— Mówiłeś dużo przez sen w tych czasach, Adolfie...
— Co... Co mówiłem? Co wiesz?
— Nic wielkiego. Wszystko bez sensu. Ale z tego mogłam odgadnąć, że masz jakieś zmartwienie.
Pan Verlok nasadził kapelusz na czoło. Szkarłatny rumieniec gniewu oblał mu całą twarz.
— Bez sensu?... Co?!... Ambasada! Gdybym mógł, wydarłbym serca im wszystkim! Jednemu po drugim!
Sapał, chodząc od stołu do sofy, a poły rozpiętego paltota zaczepiały się o ich rogi. Rumieniec zgasł, twarz znowu pokryła bladość, a nozdrza drżały. Pani Verlokowa, zawsze praktyczna, wszystkie te objawy przypisała katarowi.
— Pozbądź się jaknajprędzej tego człowieka — powiedziała — i wracaj do domu. Musisz się oszczędzać przez parę dni.
Pan Verlok uspokoił się i blady, stanowczy otwierał już drzwi, gdy żona zawołała szeptem: