Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 052.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Adolfie! Adolfie!
Zawrócił.
— A te pieniądze, które odebrałeś? — spytała. — Masz je przy sobie? Możeby lepiej...
Pan Verlok patrzał błędnym wzrokiem na wyciągniętą dłoń żony i nagle uderzył się w czoło:
— Pieniądze! Tak! Tak! Nie mogłem zrozumieć o co ci idzie.
Wyjął z kieszeni na piersiach nowiuteńki pugilares ze świńskiej skóry. Pani Verlokowa wzięła go, nic nie mówiąc i stała na miejscu, dopóki nie ucichł dzwonek po zamknięciu drzwi przez wychodzących. Dopiero wtedy wydobyła pieniądze i przeliczyła. Obejrzała się nieufnie w tej ciszy i pustce. Przybytek jej małżeńskiego życia wydawał się w tej chwili tak opustoszony i niepewny, jak gdyby leżał w środku lasu. Żaden mebel nie przedstawiał bezpiecznej kryjówki na pieniądze. Odpięła z pośpiechem kilka haftek w staniku i wsunęła pugilares. Zabezpieczywszy w ten sposób kapitały męża, z zadowoleniem usłyszała dzwonek, oznajmiający czyjeś przybycie. Przybrała zwykły, kamienny spokój i wyszła do sklepu.
Na środku sklepu stał człowiek, rozglądając się naokoło, szybko, bystro i spokojnie. Wzrok jego przesunął się po ścianach, po suficie, po podłodze — w jednem mgnieniu oka. Końce długich wąsów sięgały do podbródka. Uśmiechał się do niej jak znajomy i pani Verlokowa przypomniała sobie, że widziała go już kiedyś. Ale to nie klijent. Spojrzała na niego bacznie.