Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 068.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

przyjemnego i niepokojącego faktu. Burzyło to jego pojęcia o wyszukanym doborze członków, o towarzyskiej niepokalaności klubu „Podróżników“. Bo sekretarz był rewolucyonistą tylko w polityce: towarzyskie zasady i osobiste uczucia, pragnął zachować bez zmiany przez cały przeciąg lat, przeznaczonych mu do przebycia na tej ziemi.
Odsunął się na bok mówiąc:
— Niech pan wejdzie bez pukania.
Zasłonki z zielonego jedwabiu, opuszczone nisko na lampach, nadawały pokojowi ton zielonego cieniu lasów. Wyniośle patrzące oczy były słabą stroną wielkiego człowieka. Ale tę słabą stronę ukrywano starannie, tylko przy nadarzonej sposobności pozwalano wypoczywać znużonym oczom. Dyrektor, wchodząc, zobaczył tylko, dużą, białą rękę, zasłaniającą górną część bladej twarzy! Na stole leżały podłużne kartki papieru i rozsypana garść stalówek. Zresztą, nie stało tam nic, oprócz małej, bronzowej statuetki, czuwającej tajemniczo w mrocznej nieruchomości. Dyrektor, zaproszony, by usiadł, wziął krzesło. W przyćmionem świetle, jego ściągła twarz, czarne włosy i smukłość, nadawały mu jeszcze więcej piętno cudzoziemca.
Wielki człowiek nie okazał ani zdziwienia, ani ciekawości. Siedział zamyślony, osłaniając zagrożone oczy, nie poruszył się. Ale głos jego nie był senny, gdy przemówił:
— No! I czegóż się pan dowiedziałeś? Pewnie na pierwszym kroku spotkałeś coś nieprzewidzianego...
— Niezupełnie nieprzewidzianego, sir Ethelre-