Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 070.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

mu Verlok opowiedział o charakterze i postępowaniu pana Włodzimierza.
Wielki człowiek zrobił uwagę:
— Wydaje się to trochę fantastyczne...
— Nieprawdaż? Możnaby sądzić, że to tylko srogi żart. Ale nasz człowiek wziął to zupełnie seryo. Czuł, że jest zagrożony. W swoim czasie, jak wiadomo, miał bezpośrednie stosunki ze starym Stott-Wartenheimem i sądził, że jego usługi są niezbędne. Przebudzenie było przykre. Oburzył się i przestraszył. Nie wątpił, zdaje mi się, że ci panowie z ambasady są zdolni nie tylko pozbyć się go, ale wydać go innym, w taki lub owaki sposób...
— Długo z nim rozmawiałeś? — zagadnął wielki mąż.
— Około trzech kwandransów, sir Ethelredzie; w podejrzanym hoteliku, w pokoju, który wziąłem na całą dobę. Zastałem go w chwili reakcyi, jaka następuje po wysiłku zbrodniczego czynu. Nie jest to zatwardziały zbrodniarz. Nie miał zamiaru uśmiercić tego nieszczęśliwego chłopca. Było to dla niego nieprzewidzianym ciosem, widziałem to. Może być, że to człowiek uczuciowy, może być nawet, że kochał tego chłopca — kto wie? Liczył na to, że chłopiec wyjdzie cało. W najgorszym razie narażał go tylko na umieszczenie w zakładzie. Ale jak w takim razie mógł liczyć, że ukryje się jego udział w tej sprawie, nie mogę pojąć...
Dyrektor nie wiedział, jak dalece biedny Stevie przywiązany był do pana Verloka (dobrego pana Verloka!) i jak upornie potrafił milczeć, co się okazało w dawnej sprawce ze sztucznymi ogniami,