Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 074.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— W każdym razie, usiłował mnie nastraszyć — usprawiedliwiała się dama.
— Z przyzwyczajenia zapewne — wyrzekł dyrektor, pod wpływem nieprzepartej pokusy.
— Przepowiadał mi różne okropności, jakie mają spaść na społeczeństwo — mówiła dama powoli i pieszczotliwie — z powodu tego wybuchu w Greenwich. Zdaje się, że powinniśmy drżeć od stóp do głowy, jeżeli tych ludzi nie zgładzi się ze świata... Nie przypuszczałam nawet, że to taka ważna sprawa...
Pan Włodzimierz, udając że nie słucha, nachylił się nad kanapą i mówił coś uprzejmie, przyciszonym głosem, ale jednak usłyszał słowa dyrektora:
— Nie wątpię, że pan Włodzimierz doskonale rozumie rzeczywistą doniosłość tego zdarzenia...
Pan Włodzimierz zastanowił się, do czego zmierza ten przeklęty, natrętny policyant? Pochodząc z narodu, rządzonego od dawnych pokoleń przez policyę, miał narodowy, wrodzony, rasowy i indywidualny wstręt i obawę wobec tej władzy. Było to dziedziczne, niezależne od jego sądu, rozsądku, doświadczenia. Było to wrodzone. Ale uczucie to, podobne do nieuzasadnionej obawy, jaką niektórzy ludzie odczuwają wobec kotów, nie przeszkadzało mu bynajmniej żywić głęboką wzgardę dla angielskiej policyi. Dokończył frazesu i obrócił się zlekka na fotelu.
— Pan uważa, że my możemy znać dokładnie tych ludzi?... To prawda: cierpimy dużo, skutkiem ich działalności, gdy wy..!