Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 076.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

szedł przed dom, zobaczył z niezadowoleniem „przeklętego policyanta“, stojącego na chodniku.
— Czyby on na mnie czekał? — mignęła nieprzyjemna myśl panu Włodzimierzowi, upatrującemu dorożki. Ale nie było żadnej w pobliżu. Stało tylko parę prywatnych powozów; konie nieruchome, jak kamienne, nieruchomi stangreci w futrzanych czapkach, trzymali nieruchomo baty. Pan Włodzimierz ruszył pieszo, a „przeklęty policyant“ znalazł się obok niego. Nie mówił nic. Uszedłszy cztery kroki, pan Włodzimierz już był wściekły i niespokojny. Nie mogło tak trwać dłużej.
— Zgniłe powietrze — mruknął gniewnie.
— Łagodne — odrzekł najspokojniej dyrektor.
Milczał przez chwilę.
— Dostał się w nasze ręce człowiek, noszący nazwisko Verloka — oznajmił od niechcenia dyrektor.
Pan Włodzimierz nie potknął się, nie cofnął w tył, nie przyspieszył kroku. Ale jednak nie mógł się powstrzymać i zawołał:
— Co?!
Dyrektor nie powtórzył swoich słów. Tylko mówił dalej tym samym tonem:
— Pan go zna.
Pan Włodzimierz stanął i rzekł gardłowym głosem.
— Na jakiej zasadzie pan to mówi?
— Nie ja mówię. Verlok to mówi.
— Jakiś kłamca z pod ciemnej gwiazdy — odparł pan Włodzimierz.