Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 085.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wiać z kobietą, której twarzy się nie widzi. Pan Verlok pochwycił żonę za ręce. Ale zdawało się, że są przyklejone do twarzy. Zachwiała się pod szarpnięciem męża i o mało nie spadła z krzesła. A potem zesztywniała, wyrwała się z jego rąk i wybiegła ze sklepu przez pokój do kuchni. Stało się to szybko. Ujrzał tylko przelotnie twarz żony.
Pan Verlok usiadł na opróżnionem krześle, a posępne zamyślenie przyćmiło jego oblicze. Nie mógł uniknąć uwięzienia. Nawet nie pragnął uniknąć. Więzienie było schronieniem równie bezpiecznem od zemsty, jak grób, z tą różnicą, że w więzieniu jest miejsce na nadzieję. Czekała go kara, potem uwolnienie i życie gdzieś daleko, to samo co sobie układał w razie nieudania się zamachu, a zamach nie udał się, choć w inny sposób, niż przewidywał. Powodzenie było tak blisko, że byłby wypłoszył panu Włodzimierzowi ochotę do okrutnych drwin, dając mu taki dowód dotykalny. Tak się przynajmniej zdawało panu Verlokowi. Wpływ jego w ambasadzie wzrósłby niesłychanie, gdyby — gdyby żonie nie była przyszła niefortunna myśl wyszycia adresu na paltocie brata. Nie wiedząc o tem, rozmyślał, że nic nie dorówna wiekuistemu milczeniu śmierci. I z tego punktu patrząc na rzeczy, uważał że rozniesienie na miazgę Steviego, zapewniało powodzenie całej sprawy. A tymczasem wszystko przepadło bez niczyjej właściwie winy. Maleńki drobiazg sprowadził katastrofę. Coś jak poślizgnięcie się na skórze od pomarańczy i złamanie nogi...
Pan Verlok westchnął. Nie miał urazy do żo-