Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 095.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

cego, ponuro i bacznie. Pan Verlok snuł dalej swe plany. Wierzył, że uda mu się uniknąć zemsty rozżartych rewolucyonistów. Wiedział, o ilu niegodziwościach i o ilu zasługach ludzie umieją zapomnieć przez dwa lata — przez dwa długie lata! Chciał dodać odwagi biednej kobiecie. Po uwolnieniu znikną razem, bez śladu. Potrafi to wykonać...
Ale ten ton ufności zwrócił uwagę pani Verlokowej, która nie zważała na słowa. Co dla niej teraz znaczyły słowa? Czarne jej oczy goniły za człowiekiem, który opowiadał jej, że ujdzie kary — ten człowiek, który zaprowadził na śmierć biednego Stevie!
Pan Verlok opowiadał łagodnie, że czekają ich jeszcze lata spokoju: żyć będą cicho i w ukryciu. Zdaleka od Anglii, naturalnie. Nie można było wymiarkować czy miał na myśli Hiszpanię — czy Południową Amerykę...
Ostatnie wyrazy zrobiły wrażenie na Winifredzie. Ten człowiek mówił o wyjeździe: siłą nawyknienia nasunęło się jej pytanie:
— A co będzie ze Steviem?
Ale wnet opamiętała się. Nie idzie już o niego... Biedny chłopiec, porwany został z domu i zamordowany... Nie żyje...
I nagle zrozumiała, że nie ma potrzeby siedzieć tu w kuchni, w tym domu, z tym człowiekiem — kiedy Stevie już nie żyje... I zerwała się, jakby podrzucona sprężyną. Pan Verlok przyglądał się jej troskliwie.