Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 096.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zaczynasz przychodzić do siebie — wyrzekł z niepokojem.
Cóś dziwnego w jej czarnych oczach zmieszało go. A w tej właśnie chwili pani Verlokowa uczuła się wyzwoloną z wszelkich ziemskich więzów. Odzyskała wolność. Nic jej już nie łączyło z tym człowiekiem. Pan Verlok byłby zgorszony, gdyby mógł przeniknąć jej myśli. Ale dalekim był od tego. Postarzał się, utył, ociężał, ale zawsze żywił przekonanie, że może być — i że jest kochany dla swoich powabów. Zobaczywszy, że żona wychodzi z kuchni, doznał zawodu.
— Gdzie idziesz? — zawołał trochę cierpko. Na górę?
Pani Verlokowa już na progu — odwróciła się na wołanie. Bezwiedny popęd, zrodzony z obawy przed dotknięciem tego człowieka, skłonił ją do lekkiego skinienia głową i poruszenia warg, które zaślepienie mężowskie pana Verloka uznało za uśmiech.
— Dobrze robisz — powiedział szorstko. — Potrzeba ci spokoju i wypoczynku. Idź! Ja tam niedługo przyjdę...
Pani Verlokowa spełniła rozkaz machinalnie. Mąż patrzył za nią. Znikła na schodach. Sprawiło mu to pewien zawód. Byłby wolał, gdyby mu się rzuciła w objęcia. Ale zdobył się na pobłażliwość. Winnie była zawsze milcząca i w sobie zamknięta, a pan Verlok też zwykle nie szafował czułościami i słowami. Ale dziś nie był zwyczajny wieczór. To była chwila taka, w jakiej człowiek potrzebuje pociechy i pokrzepienia czyjemś współ-