Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 101.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

manego zwierzęcia, z małą głową, posępniejszego od foki.
A to, co się stało, stało się zarówno z twojej, jak mojej winy. Tak! Możesz na mnie patrzeć ile ci się spodoba. Zabij mnie, jeżeli choć na chwilę pomyślałem użyć chłopca do tej roboty! Ty mi go narzucałaś wtedy, kiedy zachodziłem w głowę, jak ratować nas wszystkich z niebezpieczeństwa. Co za dyabeł cię skusił?.. Możnaby myśleć, żeś to robiła umyślnie. I nic teraz nie pomoże twoje wpatrywanie się we mnie i twoje głuchonieme miny...
Chrapliwy, przyciszony głos umilkł. Pani Verlokowa nie odpowiedziała. A w obec jej milczenia, mąż zawstydził się znowu. Ale, jak często zdarza się ludziom spokojnym, zawstydziwszy się, wysunął nowy zarzut:
— Masz dyabelski sposób milczenia — zaczął, nie podnosząc głosu. — Można od tego oszaleć. Twoje szczęście, że nie unoszę się tak łatwo, jak inni, choć muszę patrzeć na twoje głuchonieme sposoby. Bo jestem do ciebie przywiązany, ale nie pozwalaj sobie zanadto, nie pora na to. Musimy teraz myśleć, co dalej robić. Nie pozwolę ci wyjść dziś wieczorem i lecieć cwałem do matki z jakiemiś głupiemi wieściami o mnie. Nie pozwolę na to! Nie łudź się: jeżeli uważasz, że zabiłem chłopca, to i ty zabiłaś go razem zemną.
Tak wyraźne uczucia i tak szczere słowa nie były nigdy dotąd wygłoszone w tym domu, utrzymywanym z zapłaty za tajemniczą robotę i za sprzedaż zagadkowych towarów. Pan Verlok wyrzekł je, bo czuł, że go skrzywdzono. Żona wysłuchała go spokoj-