Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 113.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kać. Ona nie miała nikogo. Była najbardziej osamotnioną ze wszystkich morderców. Sama w Londynie: całe to miasto wspaniałości i błota, z nagromadzeniem ulic, z mnóstwem świateł, leżało na dnie przepaści, z której kobieta nie zdoła się wydostać bez czyjejś pomocy.
Zatoczyła się naprzód i ruszyła przed siebie, w śmiertelnej obawie, by nie upaść na ziemię; ale, postąpiwszy kilka kroków uczuła, że ktoś ją podtrzymuje, ratuje. Podniosła głowę i ujrzała twarz mężczyzny, przyglądającego się jej bacznie pod woalką. Towarzysz Ossipon nie lękał się obcych kobiet i fałszywa delikatność nie przeszkadzała mu zaznajomić się z kobietą, choćby nawet pijaną. Towarzysz Ossipon lubił kobiety. I teraz trzymał tę oto w swoich dużych łapach i przyglądał się jej pilnie, gdy usłyszał słabe wołanie:
— Pan Ossipon!
Niewiele brakło, by ją wypuścił z rąk.
— Pani Verlokowa! — zawołał. — Pani tu?!
Nie mógł uwierzyć, że jest pijana, choć za to nikt nie może ręczyć. Nie badał bliżej tej wątpliwości, lecz, nie chcąc jej spłoszyć, usiłował przyciągnąć do swego łona. Ku wielkiemu jego zdziwieniu, nie opierała się i oparła się nawet na nim, zanim się uwolniła z jego objęć. Towarzysz Ossipon nie przytrzymywał jej.
— Poznałeś mnie pan? — wyjąkała.
— Rozumie się, że poznałem — odrzekł przytomnie Ossipon. — Bałem się, że pani upadniesz. Zbyt często myślałem o pani, żebym mógł nie poznać,