Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 121.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jakby ocknąwszy się ze snu, zaczęła nalegać na konieczność natychmiastowej ucieczki z Anglii, nie opierał się wcale. Odparł tylko poprostu z nieudanym żalem, że do rana niema już żadnego pociągu i stał, wpatrując się zadumany przy świetle latarni w jej twarz, osłoniętą czarną woalką.
Niepodobna było odgadnąć co ona wie, jak dalece jest zawikłana w sprawę z policyą i ambasadą. Ale jeżeli chciała wyjechać, to on nie będzie się temu opierał. Zrozumiał, że ten sklep nawiedzony przez inspektorów i członków ambasady, nie jest miejscem dla niego. Trzeba to rzucić. Ale zostanie reszta. Oszczędności. Pieniądze!
— Musisz mnie gdzieś ukryć do rana — odezwała się ponuro pani Verlokowa.
— Nie mogę cię zabrać tam, gdzie mieszkam. Zajmuję pokój wspólny z przyjacielem.
Był stropiony. Rankiem przeklęte szpicle będą już niezawodnie na wszystkich dworcach. A jeżeli raz ją pochwycą, to tak czy owak przepadnie ona już dla Ossipona.
— Musisz jednak mnie ukryć. Czy nie dbasz wcale o mnie? Wcale? O czem myślisz?
Wyrzekła to z uniesieniem i opuściła rozpaczliwie załamane ręce. W ciszy wieczornej gęstniała mgła i nieprzenikniona ciemność zalewała cały plac Brett. Ani żywej duszy; ani nawet wędrującego zakochanego kota: nikt nie zbliżył się do tych dwojga patrzących na siebie.
— Możeby można znaleźć gdzieś bezpieczne schronienie — odezwał się po chwili Ossipon. — Ale, prawdę mówiąc, moja droga, nie mam pieniędzy.