Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 125.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Mówiła słabym głosem. Ale widząc, że on stoi i czeka, ażeby weszła pierwsza, powiedziała głośniej:
— Wejdź i zgaś światło — albo oszaleję!
Nie opierał się żądaniu, tak dziwnie postawionemu.
— Gdzie są pieniądze? — spytał z pośpiechem.
— Mam je przy sobie... Idź! Tomie. Spiesz się! Zgaś światło... Idź! — krzyknęła, chwytając go z tyłu za ramiona.
Nie przygotowany na to towarzysz Ossipon, popchnięty przez nią, potknął się i wpadł do sklepu. Zadziwiła go siła tej kobiety i oburzył jej postępek. Ale nie wrócił, by ją wyłajać za to na ulicy. Jej dziwaczne zachowanie zaczynało go nieprzyjemnie razić. Ale przecież takie okoliczności mogły wytrącić kobietę z równowagi... Towarzysz Ossipon ominął szczęśliwie róg kontuaru i zbliżył się spokojnie do oszklonych drzwi pokoju. Ponieważ firanka na drzwiach była trochę rozsunięta, biorąc za klamkę, mimowoli spojrzał do środka. Spojrzał bez żadnej myśli, bez żadnego zamiaru, nawet nie przez ciekawość. Spojrzał bezwiednie. Spojrzał — i — zobaczył pana Verloka, leżącego spokojnie na sofie.
Krzyk wydzierający się z głębi jego piersi skonał niewydany, przemieniając się we wstrętny, chorobliwy posmak w ustach. I jednocześnie duchowa istota towarzysza Ossipona zrobiła szalony skok w tył... Ale ciało, pozostawione bez przewodnika, trzymało się bezmyślnie klamki. Anarchista