Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 132.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kowa. — Co on sobie myślał o mnie? Powiedz mi, Tomie... „Chodź do mnie“. Ja! Do niego?! Spojrzałam na nóż i pomyślałam, że mogę pójść kiedy tego żąda. Tak! Poszłam do niego ostatni raz... Z nożem.
Ossipon był przerażony. Siostra zwyrodniałego osobnika, sama zapewnie też zwyrodniała z kategoryi urodzonych morderców... z gatunku zbrodniarzy. Do innych obaw towarzysza Ossipona przyłączyła się teraz obawa naukowa. Popadł w niezgłębione i skomplikowane trudności, których nadmiar wywołał w nim złudny pozór spokoju i rozwagi. Ale poruszał się i mówił z trudnością, niby zmożony fizycznie i moralnie, a w ciemnościach nikt nie mógł widzieć jego upiorowej twarzy. Zdało mu się, że umiera.
Podskoczył w górę, jak wyrzucony miną. Bo niespodziewanie pani Verlokowa zmąciła niezachwianą ciszę swego domu przeraźliwym, donośnym krzykiem:
— Ratuj mnie, Tomie! Ratuj mnie! Nie chcę wisieć!
Podskoczył ku niej, zatknął jej usta dłonią i uciszył krzyki. Ale potrącił ją przytem i osunęła się na ziemię. Uczuł, że obejmuje jego kolana; jego przerażenie doszło do najwyższego napięcia do obłędu, do szału. Zdawało mu się wyraźnie, że widzi w około siebie węże. Zobaczył, że kobieta oplatała jego nogi jak wąż, że nie może się od niej uwolnić. Była uosobieniem śmierci, towarzyszką nieodstępną jego żywota.