Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 140.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nazywa. Ale, zajęty uczonemi rozmyślaniami, wygłaszał nerwowo na peronie stacyjnym oderwane zdania.
— To był niezwyczajny chłopiec, ten twój brat. Ciekawy przedmiot do studyów. Skończony typ, pod pewnymi względami... Skończony!
Wyraził się naukowo, pomima, że miotała nim obawa. A pani Verlokowa, słysząc te słowa, poświęcone jej ukochanemu zmarłemu, zachwiała się na siedzeniu i w jej posępnych oczach zamigotało światło, jak błyskawica, zwiastująca nadciągającą ulewę.
— Prawda! — szepnęła łagodnie, drżącemi ustami. — Zawsze zwracałeś na niego uwagę, Tomie. Lubiłam cię za to...
— Nic do zarzucenia rzeczywiście, podobieństwo jakie jest między wami — mówił Ossipon, wyrażając stale trwożącą go myśl i usiłując ukryć nerwową, dokuczliwą niecierpliwość, z jaką oczekiwał ruszenia pociągu. — Tak. Bardzo był do ciebie podobny.
Słowa te nie były zbyt pochlebne ani wzruszające. Ale podobieństwo, na które kładł nacisk, wystarczyło, by ją wzruszyć do głębi. Pani Verlokowa wydała słaby okrzyk, wyciągnęła ręce i po raz pierwszy zalała się łzami.
Ossipon wsiadł do wagonu, zatrzasnął z pośpiechem drzwiczki i wyjrzał, która godzina, na stacyjnym zegarze. Jeszcze osiem minut. Przez pierwsze trzy minuty pani Verlokowa płakała gwałtownie, bez przerwy. A potem uspokoiła się nieco i tylko szlochała zcicha, wylewając potoki łez. Usi-