Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 142.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wyskoczył na samym końcu peronu; a z taką siłą woli wykonał swój zamiar, że istnym cudem zdołał w tym skoku zatrzasnąć za sobą drzwi wagonu. Oprzytomniał dopiero wtedy, gdy padł na ziemię, wywinąwszy koziołka, jak postrzelony zając. Był pokaleczony, rozbity, blady jak śmierć, i bez tchu, gdy się dźwignął z ziemi. Ale zupełnie spokojny i przygotowany na zetknięcie z gromadą nadbiegających, przerażonych urzędników i posługaczy. Objaśnił ich spokojnie, że żona jego wyjechała zagranicę do umierającej matki; że była, naturalnie, bardzo zmartwiona, a on niezmiernie zaniepokojony jej stanem, że usiłował ją pocieszać i nie zauważył, iż pociąg rusza, a na ogólne zapytanie „dlaczego nie pojechał w takim razie do Southamptonu?“ odrzekł, że w domu została z trojgiem małych dzieci niedoświadczona siostra żony i zaniepokoiłaby się jego nieobecnością... Zrobił to bez namysłu.
— Ale zdaje mi się, że nigdy już więcej nie będę tego probował — zakończył, uśmiechając się do otaczających.
Rozdał trochę drobnych pieniędzy i wyszedł, nie kulejąc ze stacyi.
Na ulicy, towarzysz Ossipon, obładowany pieniędzmi, jak nigdy dotąd w życiu, nie wziął dorożki.
— Pójdę piechotą — objaśnił uprzejmego dorożkarza, uśmiechając się przyjaźnie.
Mógł iść piechotą. I poszedł. Minął most. O późnej godzinie wieże Westminsteru widziały jego żółtą czuprynę, przesuwającą się pod światłem latarni. Widziały go i światła na skwerze Sloane i sztachety parku. Towarzysz Ossipon znowu wszedł