Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 143.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

na most. Rzeka, ponure zjawisko, mieszanina spokojnych cieniów i migocących blasków, płynąca w czarnej ciszy, zwróciła jego uwagę. Stał przy baryerze, wpatrując się w nią długo. Zegar na wieży przemówił spiżowymi dźwiękami nad jego pochyloną głową. Spojrzał na jego twarz... Pół do pierwszej, burzliwa noc na kanale La Manche...
Towarzysz Ossipon poszedł dalej. Jego rosła postać ukazywała się tej nocy na różnych ulicach olbrzymiego miasta, śpiącego na dywanie z błota, pod zasłoną mgły. Przesuwała się martwo i cicho w cieniu domów, stojących na opustoszałych ulicach, z dwoma rzędami latarń. Chodziła po skwerach, placach, ulicach, po bezimiennych zaułkach, gdzie proch ludzki osiada bezwładny i beznadziejny wyrzucony falą żywota. Ossipon chodził bez wytchnienia. Aż w końcu zawrócił do maleńkiego ogródka ze skąpym trawnikiem i wszedł do małego, brudnego domku, otworzywszy go kluczem, który wyjął z kieszeni.
Rzucił się na łóżko ubrany i leżał bez ruchu cały kwadrans. A potem usiadł, skurczył kolana i objął je rękoma. Świt zastał go siedzącego z otwartemi oczyma, w tej samej postawie. Człowiek, który mógł chodzić tak długo, tak daleko, bez celu, bez zmęczenia — mógł również siedzieć przez długie godziny, bez ruchu, bez mrugnięcia. Ale kiedy słońce zalało promieniami pokój, rozplótł ręce — i upadł na poduszkę. Otwarte oczy patrzyły w sufit. Lecz nagle zamknęły się. Towarzysz Ossipon usnął w blasku słońca.