zajęć jakoby uwłaczających ludzkiej godności. Osobiście wolał zawsze służbę na statku handlowym (gdyż jest to zajęcie uczciwe) niż kupno i sprzedaż towarów, zawód polegający w gruncie rzeczy na tym aby kogoś nabrać przy targu — co w najlepszym razie jest próbą sprytu pozbawioną godności. Ojciec kapitana, emerytowany pułkownik ze Wschodnio-Indyjskiej Kompanii posiadał bardzo małe środki poza swoją pensją ale bardzo wysokie stosunki. Kapitan pamiętał z chłopięcych lat, jak często kelnerzy w gospodach, wiejscy przekupnie i różni inni ludzie tej kategorii mówili do starego żołnierza „panie hrabio“, sądząc z jego wyglądu.
Sam kapitan Whalley (byłby wstąpił do marynarki wojennej, gdyby ojciec go nie odumarł jako trzynastoletniego chłopca) wyglądał imponująco, niby stary admirał okryty sławą. Mimo to zgubił się — jak słomka w wirze strumienia — wśród roju brunatnych i żółtych ludzi zapełniających przecznicę, która przez kontrast z opuszczoną przez kapitana szeroką i pustą aleją wydawała się wąska jak ścieżka i kipiąca życiem. Ściany domów były niebieskie; chińskie sklepy rozwierały się niby jaskinie; stosy nieokreślonych towarów wysypywały się z mroku pod długim rzędem arkad, a ognisty, pogodny zachód słońca przesycał żarem środek ulicy przez całą jej długość niby odblask pożogi. Ten odblask padał na jasne ubiory i ciemne twarze bosego tłumu, na bladożółte plecy półnagich przepychających się kulisów, na strój wysokiego kawalerzysty, Sikha o rozdzielonej brodzie i zabójczych wąsach, stojącego na straży przed bramą policyjnego budynku. Przepełniony tramwaj górował wysoko nad tłumem w czerwonej mgle pyłu, płynąc ostrożnie wśród ludzkiego potoku i trąbił bez przerwy, niby parowiec szukający drogi wśród mgły.
Kapitan Whalley wyłonił się jak nurek po drugiej stronie ulicy i w zacienionej pustce między ścianami zamkniętych składów zdjął kapelusz aby ochłodzić czoło. Ze stanowiskiem
Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/033
Ta strona została uwierzytelniona.