Kapitan Whalley czuł się znużony omawianiem warunków, asystowaniem przy oglądaniu statku, całą rutyną właściwą przebiegowi takiej transakcji. To co dla jego kontrahentów było po prostu sprzedażą statku, stanowiło dla niego wielkie wydarzenie pociągające za sobą radykalną zmianę życia. Wiedział że po tym statku nie będzie już miał żadnego innego, a przecież wszystkie nadzieje jego młodości, możność wykonywania swego zawodu, wszystkie uczucia i czyny jego męskich lat były nierozdzielnie związane ze statkiem. Służył na statkach; bywał właścicielem statków; a nawet te lata, kiedy zerwał był z morzem, osładzała mu jedynie myśl, że niech tylko wyciągnie rękę pełną pieniędzy, a będzie znowu miał statek. Mógł z łatwością się łudzić, że posiada wszystkie statki na świecie. Sprzedaż tego ostatniego przyszła mu bardzo ciężko, a gdy Piękne Dziewczę przestało już być jego własnością, kiedy podpisał ostatnie pokwitowanie, doznał wrażenia że wszystkie okręty znikły naraz ze świata, zostawiając go na brzegu niedostępnych oceanów z siedmiuset funtami w kieszeni.
Szedł nieśpiesznie bulwarem, stawiając duże, stanowcze kroki i odwracał wzrok od redy tak dobrze mu znanej. Dwa pokolenia marynarzy urodziły się od czasu gdy spędził pierwszy dzień na morzu; dwa pokolenia stały między nim a tymi zakotwiczonymi statkami. Jego statek był sprzedany. Kapitan zadał sobie pytanie: „Co dalej?“
Z tego uczucia samotności, wewnętrznej pustki i bólu — bo miał wrażenie że wyrwano mu duszę z ciała — wynikło przede wszystkim pragnienie aby jechać natychmiast do córki.
— Oto mój ostatni grosz — powie jej — weź go, kochanie. I oto twój stary ojciec: musisz go także wziąć.
Wzdrygnął się w duchu, jakby przerażony uczuciem kryjącym się na dnie tego popędu. Poddać się? Nigdy! Kiedy człowiek jest zmęczony bez granic, różne głupstwa
Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/036
Ta strona została uwierzytelniona.