Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/053

Ta strona została uwierzytelniona.

którym ani w głowie uszczęśliwić porządną dziewczynę. Skrajne ubóstwo zagląda Eliottowi w oczy z powodu całej tej bandy, którą będzie miał na karku. Rozkoszował się dawniej myślą, że wybuduje sobie na wsi mały domek — w hrabstwie Surrey — aby dożyć tam swoich dni, ale zdaje się że nic z tego...
Wytrzeszczone oczy Eliotta spojrzały w górę na twarz kolegi z wyrazem takiego stroskania i niepokoju, że kapitan Whalley litościwie kiwnął nad nim głową raz po raz, powstrzymując jakąś niezdrową ochotę do śmiechu.
— Sam chyba wiesz co to jest, Harry. Od tych córek głowa człowiekowi puchnie.
— Hm! A mojej córce powodzi się dobrze — wyrzekł powoli kapitan Whalley, wpatrzony w perspektywę alei.
Kapitan Eliott oświadczył, że miło mu to słyszeć. Ogromnie miło. Pamięta ją dobrze. Ładna była dziewczyna.
Kapitan Whalley, idąc niedbałym krokiem, potwierdził jakby we śnie:
— Tak. Była ładna.
Korowód pojazdów zaczął się rozpraszać.
Jeden po drugim opuszczały szereg i odjeżdżały kłusa, wprowadzając do wspaniałej alei rozruch i ożywienie; lecz wkrótce majestatyczna samotność znów owładnęła prostą, szeroką ulicą. Indyjski chłopak stajenny w białym ubraniu stał przy burmańskim kucu, zaprzężonym do lakierowanej dwukółki czekającej u zakrętu; a wszystko to razem nie wydawało się większe niż dziecinna zabawka zapomniana pod wyniosłymi drzewami. Kapitan Eliott pokusztykał w stronę tego zaprzęgu, jakby chciał wejść do dwukółki, ale się rozmyślił; trzymając lekko rękę na dyszlu, porzucił temat swej pensji, swych córek i swego niedostatku, przechodząc na drugi jedynie interesujący temat pod słońcem — na wydział marynarki, ludzi i statki w porcie.