Wyliczał w dalszym ciągu wszystko czego się od niego domagają; gruby jego głos brzmiał sennie w cichym powietrzu jak uporczywe brzęczenie olbrzymiego trzmiela. Kapitan Whalley nie wiedział jaka siła czy też słabość powstrzymuje go od pożegnania się z Eliottem. Był jakby zanadto zmęczony aby zdobyć się na ten wysiłek. Dziwne to. Dziwniejsze niż wszystkie wywody Neda. A może poczucie bezczynności tak Whalleya obezwładniło, że stoi i przysłuchuje się tym historiom? Rzeczy naprawdę istotne nie obchodziły nigdy Neda Eliotta; i stopniowo wydało się kapitanowi, że odkrywa w grubym, zasapanym, dudniącym basie coś z czystego, wesołego głosu młodego kapitana Gołębia. Whalley był ciekaw, czy on także zmienił się do tego stopnia, i nagle odniósł wrażenie że głos jego dawnego kolegi nie zmienił się tak dalece — że i człowiek jest ten sam co dawniej.
Nie był złym chłopcem ten miły, wesoły, życzliwy Ned Eliott; znał dobrze swój fach i zawsze trochę blagował. Kapitan Whalley pamiętał, że Ned śmieszył bardzo jego żonę. Czytała w nim jak z nut. Gdy się zdarzyło że Kondor i Gołąb znalazły się w tym samym porcie, mówiła często mężowi aby przywiózł na obiad kapitana Eliotta. Od tamtych dawnych czasów rzadko się spotykali. Może najwyżej raz na pięć lat.
Kapitan Whalley patrzył spod białych brwi na tego człowieka i nie mógł się zdobyć na zwierzenie mu się w tej ciężkiej chwili, a tymczasem tamten wylewał wciąż przed nim najpoufniejsze uczucia, równie daleki od swego kolegi jakby się znajdował na szczycie wzgórza odległego o milę.
Okazało się że kapitan Eliott jest w sytuacji dość kłopotliwej z powodu parowca Sofala. W ostatnich czasach wszystkie trudności w porcie spadały mu na kark. Jak oni dadzą sobie radę, gdy kapitan Eliott odejdzie stąd po upływie półtora roku! Pewno dostaną na jego miejsce jakiegoś dymisjonowanego oficera marynarki — który nie będzie się
Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/054
Ta strona została uwierzytelniona.