wylatywał po jednym obrocie ramienia, lina świszczała, plusk następował po plusku. Woda stawała się coraz płytsza i laskar, zamiast snuć senną opowieść o sążniach, wykrzykiwał w stopach rezultaty sondowania.
— Piętnaście stóp! Piętnaście, piętnaście! Czternaście, czternaście...
Kapitan Whalley spuścił rękę trzymającą lornetkę. Opadła powoli niby pod wpływem własnego ciężaru, lecz wielka jego postać ani drgnęła, a żarliwe, ostrzegawcze krzyki następujące szybko po sobie zdawały się go nie dosięgać, jakby był głuchy.
Massy stał spokojnie, nadstawiając ucha i wpatrywał się w srebrzystą głowę starca, krótko ostrzyżoną i nieruchomą. Mogło się wydawać że statek jest też nieruchomy, gdyby nie to że głębokość wody pod kilem wciąż się zmniejszała.
— Trzynaście stóp... Trzynaście! Dwanaście! — krzyknął niespokojnie spod mostka Malaj rzucający sondę. I nagle bosy serang odstąpił w bok bezszelestnie aby zerknąć ukradkiem za burtę.
Serang był odziany w garnitur z wyblakłego błękitnego perkalu oraz stary popielaty filcowy kapelusz wciśnięty na głowę; wąskie jego ramiona, chude członki i dołek w ciemnym karku sprawiały, że wyglądał z tyłu na czternastoletniego chłopca. Śledził z impulsywną ciekawością dziecka kłębienie się wielkich żółtawych zwojów, które wznosiły się z dna ku powierzchni niebieskiej wody na kształt masywnych chmur, sunących zwolna w górę po niezgłębionym niebie. Serang wcale się tym nie przestraszył; zerkając za burtę, wiedział z góry że kil Sofali dotyka już błota. Badawcze oczy Malaja, osadzone ukośnie w twarzy o chińskim typie — drobnej starej twarzy, niewzruszonej, jakby wyrzezanej w wiekowym brunatnym dębie — stwierdziły już dawno, że statek przebywa ławicę w miejscu nieodpowiednim.
Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/078
Ta strona została uwierzytelniona.