przez skorupę ziemi tajemnicy jej wnętrza, które może jest ogniem, a może kamieniem.
Ale serang miał zupełną pewność że statek Sofala zboczył z kursu przy mijaniu ławicy pod Batu Beru.
Błąd był nieznaczny. Parowiec posunął się zbyt daleko na północ, nie więcej niż o dwie własne długości; człowiek biały, zachodząc w głowę dlaczego się tak stało (bo któż by mógł posądzić kapitana Whalleya o nieznajomość rzeczy, brak umiejętności lub też niedbalstwo), byłby skłonny nie dowierzać świadectwu własnych zmysłów. Massy znieruchomiał właśnie pod wpływem takich uczuć; grymas niepokoju wykrzywił mu twarz i obnażył zęby. Natomiast seranga nie nękały wcale intelektualne wątpliwości co do świadectwa jego zmysłów. Widać kapitan chciał dotknąć błota — i wszystko w porządku. Malaj widywał już nieraz białych ludzi pozwalających sobie na równie dziwaczne wybryki. Bardzo go tylko interesowało co z tego wyniknie. W końcu zadowolnił widać swoją ciekawość, bo odsunął się od poręczy.
Nie uczynił najlżejszego szmeru, ale snadź kapitan Whalley śledził ruchy swego seranga. Trzymając wciąż sztywno głowę, zapytał samym poruszeniem warg:
— Posuwa się wciąż naprzód, serangu?
— Bardzo powoli, tuanie — odpowiedział Malaj. Potem dodał obojętnie:
— Przejechać już mieliznę.
Sonda potwierdziła jego słowa; głębokość wody zwiększała się za każdym rzutem i duch podniecenia opuścił nagle laskara kołyszącego się w płóciennej pętli nad burtą Sofali. Kapitan Whalley spokojnie kazał wciągnąć sondę, puścić w ruch maszyny i odwróciwszy oczy od brzegu, wydał rozkaz aby wziąć kurs na środek ujścia.
Massy plasnął dłonią o udo.
Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/080
Ta strona została uwierzytelniona.