nione jak żar, parzyły nagie podeszwy, aż woda — ciepła, mdląca i jakby zgęstniała — lepiła się do nóg chudych ludzi z przepaskami wokół bioder, ludzi brodzących po uda w blasku płytkiego morza. Niekiedy zdarzało się że parowiec Sofala, przetrzymany z jakiegoś powodu w jednym z portów, ukazywał się w pobliżu wysepek dopiero około południa, dążąc ku zatoce Pangu.
Najpierw pojawiał się niewyraźny obłoczek, a potem przejrzysta mgła dymu zaczynała wznosić się tajemniczo z jakiegoś punktu na czystej linii morza i nieba. Milczący rybacy wśród skał wyciągali chude ramiona ku pełnemu morzu, a brunatne postacie schylone na malutkich plażach, brunatne postacie mężczyzn, kobiet i dzieci rozgrzebujących piasek w poszukiwaniu żółwich jaj, prostowały się i podnosiły zgięte łokcie, ocieniając oczy rękami aby śledzić to comiesięczne zjawisko, które sunęło prosto na wyspy, obchodziło je łukiem i oddalało się. Uszy rybaków chwytały szybki oddech statku, oczy ich szły za nim, śledząc jak przechodził największym pędem między dwoma przylądkami lądu, jakby się spodziewał że dotrze bez przeszkód do samego jądra ziemi.
W takie świetliste dni morze nie zdradzało wcale niebezpieczeństw czyhających z obu stron okrętowego szlaku. Wszystko tkwiło w bezruchu, zmiażdżone przytłaczającą siłą światła; a cała grupa wysepek, ciemna wśród blasku słońca — skały podobne do wieżyczek, skały podobne do dzwonnic, skały podobne do ruin; wysepki podobne do uli lub do kretowisk; wysepki przypominające stogi lub pokryte bluszczem wieże — wszystko to odbijało się na odwrót w gładkiej wodzie jak wyrzezane z hebanu zabawki, ustawione na srebrzystej płycie zwierciadła.
Pierwsze uderzenie wiatru spowijało cała grupę w pianę nawietrznych bałwanów jak w obłok pary, a przejrzysta woda zaczynała się po prostu gotować we wszystkich przesmykach. Wzburzone morze obrysowywało dokładnie gniewną pianą
Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/096
Ta strona została uwierzytelniona.