Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

wręcz niebywały; mógł jak nic wywołać skandal i wyszczuć Sterne’a ze statku, uniemożliwiając mu na zawsze karierę w tej części Wschodu. Ale jeśli się chce coś osiągnąć, trzeba ryzykować. Czasem przychodziło Sterne’owi na myśl że zawinił przez brak odwagi, odkładając działanie na później; a co gorzej doszło do tego, że i teraz zdawał się nie wiedzieć jaką powziąć decyzję.
Wściekła ponurość Massyego była bardzo kłopotliwa. Stanowiła czynnik zupełnie nieobliczalny. Nie podobna było odgadnąć, co się kryje za tą obelżywą dzikością. Jak można zaufać człowiekowi o podobnym usposobieniu? Sterne Massyego się nie bał, ale truchlał na myśl że mechanik zwichnie mu karierę.
Sterne oczywiście przypisywał sobie niezwykłe zdolności obserwacyjne, lecz obcował już zbyt długo ze swym odkryciem. Nie dostrzegał nic innego poza tym i wreszcie pewnego dnia przyszło mu na myśl, że zauważony przez niego fakt bije w oczy i każdy musi go widzieć.
Na pokładzie Sofali znajdowało się wszystkiego czterech białych. Jack, drugi mechanik, był zbyt tępy aby zauważyć coś co się działo poza obrębem jego maszynowni. Pozostawał Massy, osoba najbardziej zainteresowana, właściciel, którego różne troski doprowadzały niemal do obłędu. Sterne widział i słyszał na statku wiele rzeczy; wiedział co trapi zwierzchnika, lecz rozjątrzenie Massyego zdawało się czynić go głuchym na ostrożne napomknienia. Gdybyż Massy wiedział co się święci! Przecież to woda na jego młyn. Ale jak się układać z człowiekiem tego rodzaju? Groziłoby to tym samym, co wejście do jaskini tygrysa z kawałem surowego mięsa w ręku. Jedynym podziękowaniem za fatygę byłoby rozszarpanie ofiarodawcy. I rzeczywiście Massy nie szczędził swemu oficerowi pogróżek, a konieczność szybkiego działania połączona z nieuniknionym ryzykiem sprawiały, że Sterne, leżąc bezsennie w swoim pokoju, prze-