syego obałwaniło go do tego stopnia, że przerastał głupotą przeciętnych armatorów.
Sterne, rozmyślając nad troskami wynikającymi z tępoty Massyego, zapamiętał się zupełnie. Jego nieruchomy, kamienny wzrok tkwił w deskach pokładu.
Lekkie drganie przenikające statek w całej jego rozciągłości było bardziej uchwytne na cichej rzece, ocienionej i spokojnej jak leśna ścieżka. Parowiec, sunąc równo naprzód, minął już dawno pas wybrzeża z mułu i mangrowij. Brzegi wznosiły się coraz wyżej pochyłymi stokami a wielki las schodził aż na skraj wody. Tam gdzie powódź podmyła brzegi, widać było strome brunatne wyrwy, obnażające gąszcz korzeni skłębionych jakby w zaciekłej walce podziemnej; a nad ziemią powikłane konary, związane i obciążone pnączami, walczyły w dalszym ciągu o byt, splatając się gałęźmi w masywną ścianę z listowia. Z tej ściany wystrzelał gdzieniegdzie olbrzymi kształt ciemnego wyniosłego słupa, lub też otwierały się w niej strzępiaste wyrwy jakby od kuli armatniej, odsłaniając nieprzenikniony mrok w głębi kniei, odwieczny, nienaruszony cień dziewiczego lasu. Huk maszyn odbijał się miarowo od brzegów, jak uderzenia metronomu wystukującego rytm głębokiej ciszy; cień zachodniej ściany padał w poprzek na rzekę, a dym buchający z komina płynął wstecz i rozsnuwał wiotki ciemny welon nad mroczną wodą, która jak gdyby zastygła na całym tym obszarze, osadzona w miejscu przez przypływ.
Ciało Sterne’a, niby wrośnięte w pokład, drgało leciutko od stóp do głów na skutek wewnętrznej wibracji statku; spod nóg oficera dochodził niekiedy nagły brzęk żelaza lub hałaśliwy okrzyk. Na prawym brzegu liście wierzchołków chwytały promienie zachodzącego słońca; zdawały się jaśnieć własnym złotozielonym światłem mieniącym się wokół najwyższych gałęzi, które odcinały się czarno na gładkim błękitnym niebie, opadającym ku łożysku rzeki niby dach namiotu.
Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.