w swoim rodzaju; jej treść przeniknęła między ludzi, stając się w porcie tematem rozmów i budząc zdumienie.
Massyemu chodziło o to, aby zapewnić sobie możliwie najwięcej sposobów pozbycia się wspólnika bez obowiązku spłacenia od razu jego kapitału. Natomiast kapitan Whalley skierował wszystkie wysiłki do tego żeby zabezpieczyć swoje pieniądze. Czyż to nie były pieniądze Ivy — część jej majątku, którego drugim aktywem był stary ojciec, wyzywający czas odpornością potężnego organizmu? Whalley, pewien swej cierpliwości płynącej z przywiązania do córki, przyjął ze spokojem i pogodą idiotycznie chytre warunki Massyego — który chciał się zabezpieczyć przed brakiem kompetencji kapitana, przed jego nieuczciwością, przed jego pijaństwem — przyjął te warunki w zamian za inne surowe punkty obowiązujące Massyego. Po upływie trzech lat wolno było Whalleyowi wycofać się ze spółki i zabrać swoje pieniądze. Zrobiono odpowiednie zastrzeżenie aby zabezpieczyć sumę potrzebną na tę spłatę. Ale gdyby Whalley opuścił Sofalę przed określonym terminem, i to z jakiegokolwiek powodu (wyjąwszy śmierć), Massy mógł go spłacić dopiero po upływie roku.
— No a w razie choroby? — podsunął adwokat, młody człowiek, przybyły świeżo z Europy i pracą nie przeciążony; bawiło go układanie tego kontraktu. Massy zaczął skomleć przypochlebnie:
— Któż by mógł się po kapitanie Whalleyu spodziewać...
— A niech tam — rzekł Whalley z niewzruszonym zaufaniem do wytrzymałości swego ciała. — Wszystko w ręku Boga — dodał. Śmierć czyha na nas na każdym kroku, lecz Whalley pokładał niezłomną wiarę w swym Stwórcy, który znał jego myśli, jego ziemskie przywiązania i jego pobudki. Bóg wiedział, jaki użytek Whalley robi ze swego zdrowia — i jak bardzo zdrowia potrzebuje... — Ufam że moja pierwsza choroba będzie zarazem ostatnią. Nie przypominam sobie abym kiedy chorował — zauważył. — Niech tak zostanie.
Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.