Ponury mrok w kajucie pogłębiał się coraz bardziej. Massy odłożył listę, mrucząc raz jeszcze pod nosem:
— Nic z tego, mój ptaszku. Już ja w tym że nic nie wskórasz.
Ani myślał dopuścić aby ten szpieg, ten blagier przyśpieszył jego działanie. Objął znów głowę rękami; jego bezruch i samotność w tej ciemnej zamkniętej komórce jakby wyodrębniały go z otoczenia i odcinały zupełnie od ruchu i dźwięków na pokładzie.
Słyszał je; pasażerowie zaczynali w podnieceniu szwargotać; ktoś wlókł ciężką skrzynię obok jego drzwi. Z góry doszedł głos kapitana Whalleya:
— Stop, panie Sterne.
Gdzieś na przednim pokładzie rozległa się odpowiedź:
— Rozkaz, panie kapitanie.
— Zacumujemy się tym razem dziobem w górę rzeki; odpływ się zaczął.
— Tak, panie kapitanie.
— Dopilnuje pan tego, panie Sterne.
Odpowiedź została zagłuszona przez władczy dźwięk gongu z maszynowni. Śruba kręciła się coraz wolniej: raz, dwa, trzy; raz, dwa, trzy — z przestankami, jakby się namyślała przy obrotach. Gong dźwięczał raz po raz, a woda ubijana przez skrzydła śruby to w jedną, to w drugą stronę, burzyła się hałaśliwie wzdłuż burt. Massy ani drgnął. Na przeciwległym brzegu oddalonym o ćwierć mili światło latarni, nie większe od małej gwiazdki, przeciągnęło zwolna w poprzek iluminatora. Z nabrzeża Van Wyka odpowiedziały głosy na okrzyki z pokładu; rzucono liny, które chybiły i zostały rzucone ponownie; chwiejny płomień pochodni wiezionej w dużym sampanie, przybyłym uroczyście po radżę znad morza, rzucił do kajuty Massyego nagły, rumiany blask, który oświetlił jego postać. Massy ani drgnął. Po kilku ostatnich ciężkich obrotach maszyny
Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.