się z tydzień bez wody sodowej. Stary sułtan pozwolił mu swego czasu zająć tyle ziemi, ile Van Wykowi spodobało się wykarczować; wynosiło to ni mniej ni więcej tylko majątek.
Może Van Wyk gonił za majątkiem, a może chciał tylko odciąć się od swoich bliźnich, ale nie byłby mógł lepiej trafić. Parowce subsydiowanego towarzystwa, odwiedzające nawet grupki lepianek o dachach z liści palmowych, omijały daleko na pełnym morzu ujście rzeki, nad którą leżało Batu Beru. Kontrakt owego towarzystwa dawno był sporządzony; za kilka lat, po wygaśnięciu kontraktu, Batu Beru miało pewnie zostać włączone do miejsc obsługiwanych przez parowiec, ale na razie cała poczta Van Wyka była adresowana do Malakki, a jego agent wysyłał ją na Sofali raz na miesiąc. Wynikało stąd, że gdy Massy znajdował się w pieniężnych tarapatach (kupiwszy za wiele biletów na loterię), lub nie mógł znaleźć kapitana, Van Wyk był pozbawiony listów i dzienników. Dlatego właśnie obchodził go los Sofali. Chociaż Van Wyk uważał się za pustelnika (widać nie był to kaprys przemijający, skoro trwał już osiem lat), lubił wiedzieć co się dzieje na świecie.
Na werandzie stała podręczna półka orzechowa (przybyła w zeszłym roku na Sofali — wszystko przybywało na Sofali), gdzie leżały pod brązowymi przyciskami różne tygodniki: stos dodatku tygodniowego The Times, wielkie arkusze Rotterdam Courant, The Graphic w znanych na całym świecie zielonych okładkach, jakaś nieoprawna książka holenderska z ilustracjami, kilka numerów niemieckiego przeglądu w okładkach koloru „Bismarck malade“. Leżały tam również zeszyty z najnowszymi nutami, choć fortepian (przyjechał przed laty na Sofali), był zwykle rozstrojony pod wpływem wilgotnego leśnego powietrza. Czasem przez sześćdziesiąt dni z rzędu Van Wyk bywał odcięty od świata bez możności dowiedzenia się, dlaczego Sofala tak się spóźnia i to dokuczało mu srodze.
Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.