Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.
XIV

Głęboki, przewlekły gwizd parowca miał w swym poważnym, drgającym dźwięku coś niewymownie przykrego; lekki dreszcz przebiegł Van Wyka. Było to wczesne popołudnie; statek Sofala wychodził z Batu Beru do Pangu, następnej przystani. Obrócił się wśród prądu, odprowadzany tylko przez kilka czółen i sunąc po szerokiej rzece, przestał być widoczny z willi Van Wyka.
Jej właściciel nie przyszedł tym razem aby Sofalę pożegnać. Zwykle udawał się na wybrzeże, zamieniał kilka słów z Whalleyem podczas odcumowania i kiwał do niego ręką w ostatniej chwili. Tym razem nie podszedł nawet do balustrady werandy.
— Nie mógłby mnie dojrzeć — powiedział sobie. — Ciekaw jestem, czy może rozróżnić willę?
Na tę myśl poczuł się jakoś bardziej samotny niż w ciągu tych wszystkich lat. Ile ich upłynęło? sześć czy siedem? Siedem. Kawał czasu.