Uczucie dumy — wyższości nad pospolite przesądy — wkradło się do jego piersi: serce zaczęło mu bić szybciej, poczuł suchość w ustach. Nie każdy by na to się zdobył; ale on, Massy, dorósł do tego.
Dzwon na pokładzie uderzył sześć razy. Jedenasta! Massy wypił szklankę wody i usiadł na jakie dziesięć minut aby się uspokić. Potem wyjął z kufra małą ślepą latarkę i zapalił ją.
Prawie naprzeciwko jego kajuty, z drugiej strony wąskiego przejścia pod mostkiem, w żelaznej nadbudówce nad palarnią kotłową i kotłownią, znajdował się skład o żelaznych ścianach, żelaznym dachu i podłodze pokrytej żelazną blachą ze względu na upał panujący tam w dole. Do tego składu wrzucano wszelkiego rodzaju rupiecie; w kącie leżał stos żelaznego szmelcu, puste blaszanki od nafty stały rzędami; były tam również worki bawełnianych pakuł, kupa węgla drzewnego, przenośna kuźnia, szczątki starego kojca na kury, pokrowce od żórawików całe w łachmanach, szczątki latarni oraz brunatny filcowy kapelusz wyrzucony przez człowieka obecnie już nie żyjącego (umarł z gorączki na brazylijskim wybrzeżu), dawnego oficera Sofali; ów kapelusz tkwił tam od lat, wtłoczony za kawał pękniętej rury mosiężnej, którą kiedyś usunięto z maszynowni. Nieprzenikniony mrok panował w tym przybytku zapomnianych przedmiotów. Promyk ślepej latarki, trzymanej przez Massyego, przebił ciemność na ukos.
Kurtka mechanika była rozpięta; zamknął drzwi na zasuwkę (nie było tam innych drzwi ani okien) i, przykucnąwszy obok kupy szmelcu, zaczął wkładać do kieszeni kawałki żelastwa. Wkładał je starannie, jak gdyby zardzewiałe naśrubki, połamane sworznie, ogniwa łańcuchów były złotem i jakby jeden jedyny raz mógł do tego złota się dobrać. Napchał dolne kieszenie aż się wydęły, i boczne kieszenie, i wewnętrzne. Oglądał wszystkie kawałki. Niektóre od-
Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.