— Ale skąd! — przerwał Sterne energicznie. — Mówię panu, wrzeszczałem, żeby skakał za burtę. Nic innego, tylko po prostu musiał sam linę łodzi odrzucić. Wszyscy wrzeszczeliśmy do niego — to znaczy Jack i ja. Nawet nam nie odpowiedział. Na statku panowała grobowa cisza aż do ostatniej chwili. Potem kotły wybuchły i parowiec poszedł na dno. To nie był żaden przypadek! Nic podobnego! Mówię szanownemu panu, że kapitan po prostu dał za wygraną.
To było wszystko co Sterne miał do powiedzenia.
Van Wyk został oczywiście zaproszony do klubu, gdzie mieszkał przez dwa tygodnie i właśnie tam spotkał prawnika, u którego Massy i kapitan Whalley podpisali umowę.
— Nadzwyczajny starzec — mówił prawnik. — Zjawił się w biurze ze swymi pięciuset funtami jakby spadł z nieba; tuż za nim szedł ten mechanik, bardzo widać zdenerwowany. A teraz znów Whalley znikł w sposób trochę zagadkowy, akurat tak samo jak się zjawił. Nigdy go naprawdę nie rozumiałem. Ale w tym Massym to chyba nie było nic tajemniczego, co? Ciekawym czy Whalley naprawdę nie chciał statku opuścić. To by było głupie. Sąd orzekł że jest wolny od wszelkiej winy.
Van Wyk oświadczył iż znał dobrze Whalleya i w samobójstwo jego nie wierzy. Tego rodzaju postępek nie zgadzałby się wcale z tym co wiedział o kapitanie Sofali.
— Podzielam pańskie zdanie — rzekł prawnik. — Uznano ogólnie że kapitan został za długo na statku, ponieważ chciał coś ważnego uratować. Może mapę na dowód swojej niewinności, a może jakąś wartościową rzecz z kajuty. Co do liny, przypuszczano że odczepiła się sama. Ale — bardzo to dziwne — na jakiś czas przed tą podróżą biedny Whalley przyszedł do mnie do biura i zostawił zapieczętowaną kopertę z adresem córki; polecił przesłać jej ten list w razie gdyby
Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.