Mieszkająca na południowej półkuli córka kapitana Whalleya nie miała żadnych złych przeczuć, otwierając kopertę zaadresowaną pismem prawnika. Dostała list po południu; wszyscy goście powychodzili, synkowie jej byli w szkole a mąż, wychudły i mizerny, siedział z książką na górze w wielkim fotelu, owinięty derkami po pas. Dom był cichy, szarość chmurnego dnia kładła się na szyby okien.
W odrapanej jadalni, gdzie zastały, nikły zapach potraw unosił się przez rok okrągły, Ivy siedząc u końca długiego, wiecznie nakrytego stołu, otoczonego mnóstwem krzeseł wsuniętych pod blat i dotykających oparciem jego krawędzi — przeczytała pierwsze zdania listu: „Wyrazy najgłębszego żalu — przykry obowiązek — ojciec pani rozstał się z tym światem — zgodnie z jego poleceniem — fatalny wypadek — jedyna pociecha — pamięć jego wolna od wszelkiej winy...“
Twarz Ivy była szczupła, o skroniach trochę zaklęsłych pod gładkimi pasmami czarnych włosów; usta jej pozostały zaciśnięte stanowczo, a czarne oczy rozszerzały się coraz bardziej, aż w końcu wstała z cichym okrzykiem i schyliła się natychmiast aby podnieść drugą kopertę, która zsunęła się z jej kolan na podłogę.
Ivy rozdarła ją, chwyciła zawarty w niej arkusz...
„Najdroższe dziecko — brzmiał list — piszę to póki mogę jeszcze pisać czytelnie. Staram się ze wszystkich sił uratować dla ciebie pieniądze, które mi pozostały; zatrzymałem je tylko po to, abyś miała z nich więcej korzyści. Należą do ciebie. Nie przepadną ci; nikt ich nie naruszy. Wynosi to pięćset funtów. Z tego co zarabiam nic dotąd dla siebie nie zatrzymałem. W przyszłości, jeśli wyżyję, będę musiał trochę pieniędzy zachować — bardzo mało — aby do ciebie pojechać, Muszę do ciebie pojechać. Muszę jeszcze raz cię zobaczyć.
Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.