Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 029.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie podobały mu się moje oczy — rzekł. — I oto... jestem tutaj.
Razumow zdobył się z wysiłkiem na spokój.
— Wybaczcie, Wiktorze Wiktorowiczu. My się tak mało znamy. Nie pojmuję, dlaczego wy do mnie...
— Kwestja zaufania — rzekł Haldin.
Te słowa zamknęły wargi Razumowa, jak gdyby jakaś ręka położyła mu się na ustach. Mózg jego kipiał warem argumentów.
— I oto... jesteś tutaj — zamruczał przez zęby.
Tamten nie zauważył tonu złości. Nie podejrzewał jej nawet.
— Tak. I nikt nie wie, że tu jestem. A gdyby mnie schwytano, jesteście ostatnią osobą, którą możnaby podejrzewać! Jak widzisz, to jest dodatnia strona sprawy. Zresztą, mówiąc do człowieka wyższego umysłu, jak ty, mogę być szczerym. Przyszło mi na myśl, że ty — — ty nie masz nikogo z bliskich, żadnych węzłów rodzinnych, że w najgorszym razie, gdyby się to wydało, niktby na tem nie cierpiał. Dość już było w Rosji zrujnowanych ognisk domowych. Ale nie wyobrażam sobie, jakim sposobem dowiedzianoby się, żem był w twojem mieszkaniu. Jeżeli mnie złapią, potrafię milczeć bez względu na to, co im się będzie podobało wyprawiać ze mną — dodał posępnie.
Zaczął znów chodzić po pokoju, podczas gdy Razumow siedział wciąż jak zmiażdżony.
— Pomyślałeś, że ja — — wykrztusił, dławiąc się oburzeniem.
— Tak, Razumowie. Tak, bracie. Kiedyś i ty pomożesz nam budować. Uważasz mnie teraz za terrorystę, za burzyciela tego co jest. Ale pomyśl, że istotnymi burzycielami są ci, którzy niszczą ducha postępu i prawdy, nie