Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 045.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Czemże jest tron? Kilku kawałkami drzewa, obitemi aksamitem. Ale tron jest również siedliskiem władzy. Forma rządu — to kształt narzędzia — to instrument. Ale dwadzieścia tysięcy pęcherzy, wzdętych najwznioślejszemi uczuciami i obijających się wzajemnie o siebie w powietrzu są tylko nędzną zawadą w przestrzeni, nie posiadając żadnej władzy, żadnej woli, nie mając nic do dania.
Szedł tak dalej, nie zważając na drogę, rozprawiając z samym sobą, z niezwykłą obfitością i łatwością słów. Zazwyczaj przychodziły mu one z trudem, po sumiennem i uciążliwem poszukiwaniu. Jakaś siła wyższa natchnęła go potokiem niezbitych argumentów, podobnie jak pewni nawróceni grzesznicy stają się zniewalająco wymowni.
Ogarnęło go jakieś surowe rozradowanie.
„Czemże są posępnie mętne rojenia tego zapaleńca w porównaniu z trzeźwem pojęciem mego umysłu?“ mówił do siebie. „Alboż to nie mój kraj? Alboż nie mam czterdziestu miljonów braci?“ zapytywał siebie, bezsprzecznie zwycięski w milczeniu własnych piersi. I to straszliwe lanie, jakie sprawił bezwładnemu Ziemianiczowi, wydało mu się widomym znakiem ścisłego związku, rozrzewniająco surową koniecznością bratniej miłości. „Nie, jeśli mam cierpieć, niechże przynajmniej cierpię za moje przekonania, nie za zbrodnię, którą mój rozum — mój chłodny, wyższy umysł — potępia“.
Na chwilę przestał myśleć. Cisza w jego piersiach była zupełna. Ale ogarnął go jakiś podejrzany niepokój, coś w rodzaju tego, czego możemy doznawać wchodząc w nieoświetlone, obce miejsce — niewyrozumowane uczucie, że coś skoczy na nas w ciemności — bezsensowny lęk niewidzialnego.
Oczywiście, daleko mu było do tego, żeby być zmurszałym reakcjonistą. Nie wszystko było tu najlepszem.