Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 046.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Despotyczna biurokracja... nadużycia... zepsucie... i tak dalej. Potrzeba było zdolnych ludzi. Światłych umysłów. Oddanych serc. Ale absolutna władza powinna była zostać — narzędzie gotowe dla owego człowieka — wielkiego autokraty przyszłości. Razumow wierzył w niego. Historyczna logika czyniła go nieuniknionym. Położenie narodu domagało się go: „Cóż innego“, zapytywał siebie z zapałem, „mogłoby pchnąć całą tę masę w jednym kierunku? Nic innego. Nic, tylko jedna czyjaś wola“.
Był przekonany, że poświęcał osobistą tęsknotę za liberalizmem — odrzucając ponętny błąd dla surowej rosyjskiej prawdy. „To jest patrjotyzm“, zauważył w duchu i dodał: „Tu w pół drogi zatrzymać się nie można“. I dorzucił jeszcze: „Nie jestem tchórzem“.
I znów zapanowała śmiertelna cisza w piersi Razumowa. Szedł ze zwieszoną głową, nie ustępując z drogi nikomu. Szedł zwolna, a powracające myśli przemawiały do niego z uroczystą powolnością:
„Czemże jest ten Haldin? Czemże ja jestem? Tylko dwoma ziarnkami piasku. Ale olbrzymia góra powstaje z takich nic nie znaczących ziarnek. A śmierć jednego człowieka lub wielu ludzi to drobnostka. Jednak zwalczamy zarazę. Alboż ja pragnę jego śmierci? Bynajmniej. Ocaliłbym go, gdybym mógł. Ale tego nikt nie dokaże. To uschnięty członek, który trzeba odciąć. Jeśli mam zginąć przez niego, niechże przynajmniej nie ginę z nim, związany wbrew mojej woli z jego ponurem warjactwem, które nie rozumie ani ludzi, ani rzeczy. Czemu mam zostawiać po sobie mylną pamięć!“
Przemknęło mu przez myśl, że niema na świecie nikogo, ktoby dbał o to, jaką on pamięć po sobie zostawi. Lecz natychmiast wykrzyknął w duchu: