Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 051.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Dziwnie kojące uczucie ogarnęło Razumowa. Kolana zatrzęsły się pod nim zlekka. Ale powściągnął to wzruszenie z nowonarodzoną surowością. Wszelkie roztkliwienie było szkodliwą niedorzecznością. Pośpiesznie wskoczył do sanek i krzyknął na woźnicę:
— Do pałacu K—. Dalej! Jazda! A żywo!
Wystraszony mużyk, zarośnięty po same białka oczu, odpowiedział trwożliwie:
— Słyszę, Wasza Wysoka Wielmożność.
Szczęściem to było dla Razumowa, że książę K— nie należał do ludzi tchórzliwych. W dzień zabójstwa pana de P— nadzwyczajne przygnębienie i trwoga panowały w wysokich sferach urzędowych.
Książę K— siedział sam, smutnie zadumany, w gabinecie, gdy wystraszona służba oznajmiła, że tajemniczy młodzieniec wdarł się przemocą do hallu, nie powiedział ani swego nazwiska ani rodzaju interesu i nie chce ustąpić, dopóki nie zobaczy się prywatnie z Jego Ekscelencją. Książę K— zamiast zamknąć się na klucz i zatelefonować po policję, jakby to na jego miejscu dziewięć dziesiątych dygnitarzy uczyniło tego wieczora, uległ ciekawości i poszedł spokojnie do drzwi gabinetu.
W hallu, w którym frontowe drzwi były otwarte naoścież, poznał odrazu Razumowa, bladego jak śmierć, z pałającemi oczami, otoczonego gromadą zakłopotanych lokajów.
Książę K— stropił się niepomiernie, a nawet oburzył. Ale jakieś uczucie szacunku dla samego siebie nie dozwoliło mu kazać wyrzucić tego młodzieńca nikczemnym sługusom. Niedostrzeżony, cofnął się do swego pokoju i po chwili zadzwonił. Razumow usłyszał w hallu srogo podniesiony, ostry głos, mówiący gdzieś zdaleka: