Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 065.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Razumowa, gdy począł wstępować na schody, znane jego stopom nawet w ciemności, z ręką na znanej, lepkiej poręczy. Żadna wyjątkowość nie mogła wziąć góry nad materjalnemi zetknięciami, które czynią jeden dzień podobnym do drugiego. Jutro będzie takie same jak wczoraj.
— Przypuszczam — myślał Razumow, — że gdybym zamierzał palnąć sobie w łeb na pierwszem przęśle, szedłbym po schodach równie spokojnie jak teraz. I cóż począć? Co być musi — to musi. Zdarzają się nadzwyczajne rzeczy. Ale gdy się zdarzyły, trzeba z niemi skończyć. Również, gdy się coś postanowiło — ta sprawa jest skończona. I codzienne zabiegi, zwyczajny bieg naszych myśli pochłania ją; życie idzie zwykłym biegiem, zaś jego tajemnicze i ukryte strony znikają z przed oczu jak to być powinno. Życie jest rzeczą publiczną.
Razumow otworzył drzwi, klucz wyjął, wszedł bardzo spokojnie i zamknął za sobą starannie.
Pomyślał: „Słyszy mnie“ i, zamknąwszy drzwi, stał chwilę, wstrzymując oddech. Nie było najlżejszego szmeru. Minął pusty przedpokoik, stąpając ostrożnie w ciemności. Wszedłszy do pokoju, omackiem poszukał zapałek na stole. Haldin nie dawał znaku życia. Czyżby spał tak mocno? Razumow potarł zapałkę i spojrzał w stronę łóżka. Haldin leżał nawznak jak poprzednio, tylko ręce podłożył sobie pod głowę. Szeroko otwartemi oczyma wpatrywał się w sufit.
Razumow podniósł zapałkę wgórę. Zobaczył czysto wyrzeźbione rysy, białe czoło i jasny pęk włosów na tle białej poduszki. Tak, leżał tu nawznak. Razumow pomyślał nagle: „Przeszedłem mu po piersiach“.
Patrzył wciąż, aż zapałka zgasła; poczem potarł drugą i zapalił lampę, nie patrząc już w stronę łóżka. Odwrócił się