Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 069.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Razumow odwrócił się i zaczął chodzić po pokoju.
— Byłoby to może dobrodziejstwem dla niego — mruknął do siebie i aż się przestraszył tego usprawiedliwienia morderczej pokusy, które umysł jego wynalazł gdzieś w swych tajnikach. A mimo to nie mógł się jej oprzeć. Zaczął ją rozważać na trzeźwo.
„Czego on się może spodziewać!“ myślał „stryczka w rezultacie... A ja — —“
Argumentację przerwał głos Haldina:
— Poco się troszczyć o mnie? Oni mogą zabić moje ciało, ale nie wygnają mojej duszy z tego świata. Powiadam ci — ja tak mocno wierzę w ten świat, że nie mogę wyobrazić sobie wieczności inaczej, jak w postaci jakiegoś bardzo długiego życia. Może dlatego jestem gotów umrzeć.
— Hm — mruknął Razumow, przygryzłszy dolną wargę, i chodził w dalszym ciągu po pokoju, snując swą dziwaczną argumentację.
Tak, dla człowieka w takiem położeniu, to oczywiście byłoby dobrodziejstwem, jednakże rzecz polegała nie na tem, jak być dobrym, lecz jak być stanowczym. Haldin był niepewnym gościem.
— Ja również, Wiktorze Wiktorowiczu, wierzę w ten nasz świat — rzekł Razumow z mocą. — Ja również, póki żyję... Ale ty zdajesz się brać w rachubę jakieś pozagrobowe bytowanie na nim. Nie możesz chyba przypuszczać na serjo...
Głos nieruchomego Haldina zaczął:
— Pozagrobowe bytowanie na nim! Doprawdy, gnębiciele myśli, która przyśpiesza rozwój świata, niszczyciele dusz, łaknących udoskonalenia, ci zasługują na to, by ich ścigać i z poza grobu. Co się tyczy morderców mej ziemskiej powłoki — przebaczyłem im już naprzód.