Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 073.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

szczęsnym Bezmiarze! Mówię ci! — krzyknął stłumionym, drżącym głosem, postąpiwszy o krok bliżej ku łóżku — że nie pozabytowych widziadeł temu Bezmiarowi potrzeba, — ale człowieka!
Haldin wyciągnął ręce, jak gdyby go chciał zatrzymać zdala od siebie ze zgrozą.
— Rozumiem teraz! — wykrzyknął z przerażeniem i rozpaczą — rozumiem... nareszcie.
Razumow zachwiał się i oparł o stół. Pot zrosił mu ciało, zimny dreszcz przebiegł go od głowy do stóp.
„Co ja mówiłem?“ zapytał sam siebie. „Czyżbym mu się dał wymknąć pomimo wszystkiego“.
Uczuł, że wargi mu tężeją jak gumowane płótno i, zamiast uśmiechnąć się życzliwie, skrzywił się tylko.
— Co chcesz? — zaczął pojednawczym głosem, który wzmocnił się po pierwszych, drżących słowach. — Cóż chcesz? Pomyśl tylko: człowiek spokojny, pracowity, a tu nagle... Nie mam wprawy w mówienie oględne... Ale — uczuł, że znowu porywa go złość, mściwa złość. Cóż mieliśmy tu robić razem do północy? Siedzieć naprzeciwko siebie i myśleć o twoich — twoich — jatkach!
Haldin przybrał zgnębioną, zgaszoną postawę. Schylił głowę, ręce zwisły mu pomiędzy kolanami. Głos jego był cichy, rozżalony, ale spokojny.
— Widzę teraz, jak to jest, Razumowie — bracie. Masz wspaniałomyślną duszę, ale czyn mój jest ci wstrętny, niestety!
Razumow wytrzeszczył oczy. Ze strachu tak zacisnął zęby, że aż go twarz zabolała. Nie był w stanie wydobyć z siebie głosu.
— I może nawet osoba moja jest ci wstrętną — dodał Haldin posępnie, po krótkiem milczeniu. Spojrzał na niego