Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 094.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nia. Jego pracowita, spokojna egzystencja, jedyna rzecz, którą mógł nazwać swoją na tej ziemi — przepadła. — Jakiem prawem? — zapytywał siebie z wściekłością. — W imię czego?
A najbardziej złościło go, że „uniwersyteccy myśliciele“ najwyraźniej łączyli go z Haldinem. — Wyrósł na jego powiernika. Ha! Ha!... Stał się wybitną osobą, nic o tem nie wiedząc. Jak ten łotr Haldin musiał o nim mówić! A może i mało mówił... Jakieś słowo rzucone odniechcenia wystarczyło, by je ci głupcy podchwycili, wzdęli... Alboż cała działalność rewolucyjna nie opierała się na głupocie, oszukiwaniu samych siebie i kłamstwach?
— Niepodobna myśleć o niczem innem — mruknął Razumow do siebie. — Zidjocieję, jeżeli tak dalej pójdzie. Zbrodniarze i głupcy zabijają moją inteligencję.
Stracił zupełnie nadzieję wywalczenia sobie przyszłości, która właśnie od swobodnego posługiwania się tą inteligencją zależała.
Doszedł do domu w stanie duchowego zniechęcenia, co mu dozwoliło przyjąć z pozorną obojętnością urzędowo wyglądającą kopertę z brudnej ręki stróża.
— Żandarm to przyniósł — rzekł ten człowiek. — Pyta mnie, czy pan jest w domu. Powiadam mu: „Nie, niema go w domu“. Zostawił u mnie. „Oddaj do własnych rąk“ powiada. Więc oddaję do własnych rąk.
Wrócił do swojej miotły a Razumow poszedł na górę z kopertą w ręku. Ale i znalazłszy się w mieszkaniu, nie kwapił się z jej otwarciem. Oczywiście, ten urzędowy papier pochodził z wyższej policji. Podejrzany! Podejrzany!
W ponurem zdumieniu, z rodzajem tępej melancholji jął rozważać okropność swego położenia. Oto trzy lata sumiennej pracy poszło na marne; bieg jakichś czterdziestu