Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 099.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nego zuchwalstwa, pomyślał, że wyrażenie „błędnie zrozumiano“ jest lepszem niż gdyby był użył określenia, że mu „niedowierzają“ i powtrórzył je z naciskiem. Nagle umilkł, wystraszony nieruchomą i skupiono postawą urzędnika.
„Co ja gadam?“ pomyślał, patrząc na niego niepewnym wzrokiem. Wszystkie klęski spadły na Razumowa przez tego przeklętego Haldina. Głowa rozbolała go raptownie. Przeciągnął ręką po czole — mimowolnym ruchem cierpienia, którego nie zadał sobie trudu powściągnąć. W tej chwili Razumow ujrzał swój własny mózg, rozciągnięty na torturach, długą, bladą postać, której twarzy nie mógł dostrzec, rozciągniętą poziomo ze straszliwą siłą w głębi mrocznego lochu. Było to, jak gdyby przez nieskończenie drobny ułamek czasu śniła mu się jakaś ponura rycina Inkwizycji.
Nie można na serjo przypuszczać, że Razumowowi przyśniła się jakaś stara rycina Inkwizycji. Był widać nadzwyczaj wyczerpany i wspomina, że doznał szczególnego, jakby przez sen odczuwanego udręczenia z powodu tego, że przy bladej, rozciągniętej postaci nie było nikogo. Samotność torturowanej ofiary była niewysłowienie straszliwym widokiem. Wspomina również, że tajemnicze niepodobieństwo dojrzenia twarzy budziło w nim trwogę. Wszystko to posiadało cechy charakterystyczne przykrego snu. A jednak jest pewny, że ani na chwilę nie stracił świadomości swojej osoby siedzącej na sofie, w podanej ku przodowi postawie, z rękoma pomiędzy kolanami i obracającej czapkę w palcach. Ale wszystko zniknęło na dźwięk głosu radcy Mikulina. Razumow uczuł głęboką wdzięczność dla spokojnej prostoty jego tonu.
— Tak. Słuchałem z zajęciem. Rozumiem do pewnego stopnia pańską... Ale doprawdy, mylisz się pan co do...