Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 125.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaszeleściła w mufce papierem. Miała list ze sobą.
— Czego się pani obawia? — zapytałem.
Nam, Europejczykom Zachodu, wszelkie spiski i sprzysiężenia polityczne wydają się czemś dziecinnem i niedoważonem, wymyślonem dla teatru lub powieści. Nie chciałem być ściślejszym w mojem zapytaniu.
— Dla nas — dla mojej matki zwłaszcza — lękam się niepewności. Ludzie znikają. Tak. Znikają naprawdę. Może pan sobie wyobrazić czem jest to okrucieństwo niemych tygodni — miesięcy — lat! Ów nasz przyjaciel zaprzestał poszukiwań, dowiedziawszy się, że policja zabrała listy. Przypuszczam, że lękał się kompromitacji. Ma żonę, dzieci, a nie posiada wpływowych stosunków i nie jest bogaty. Cóż mógł uczynić?... Tak; lękam się milczenia dla mojej biednej matki. Ona go nie zniesie. Dla mego brata... lękam się — głos jej stał się prawie niedosłyszalnym — wszystkiego!
Doszliśmy teraz do bramy naprzeciwko teatru. Panna Haldin ożywiła się.
— Ale ludzie, którzy zaginęli, odnajdują się, nawet w Rosji. Wie pan, jaka jest moja ostatnia nadzieja? Oto, że lada chwila ujrzymy go wchodzącego do pokoju.
Uchyliłem kapelusza, a ona wyszła z ogrodu, pełna wdzięku i silna, skinąwszy mi głową, z rękoma w mufce, ściskającemi ów okrutny list petersburski.
Wróciwszy do domu, otworzyłem dziennik, który odbierałem z Londynu, i gdym spojrzał na korespondencję z Rosji — nie na telegramy lecz na korespondencję — pierwszą rzeczą, na jaką padły moje oczy, było nazwisko Haldina. Śmierć pana de P— nie była już aktualnością, ale przedsiębiorczy korespondent zdołał uszczknąć jakieś nieurzędowe wiadomości, tyczące tego faktu dziejów współ-