Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 127.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

to długo. Nie mogła pozostać tak nieruchomą od stóp do głowy dłużej niż parę sekund, poczem usłyszałem, że oddycha głęboko. I jak gdyby ktoś sparaliżował zarówno jej moralną odporność jak sprężystość muskułów, zarysy jej twarzy uległy zmianie. Postarzała nagle, zwiędła. Ale to trwało tylko chwilę. Poczem rzekła z silnem postanowieniem:
— Pójdę powiedzieć mamie.
— Czy to będzie bezpieczne w jej stanie zdrowia? — zarzuciłem.
— Coż może być gorszego, nad stan, w jakim się znajduje od miesiąca. My to rozumiemy inaczej. On nie popełnił zbrodni. Nie wyobrażaj pan sobie, że go bronię przed panem.
Poszła ku drzwiom sypialni, poczem zbliżyła się do mnie, prosząc szeptem, bym nie odchodził, dopóki nie wróci. Przez dwadzieścia nieskończenie długich minut nie doleciał mnie najlżejszy dźwięk. Wreszcie panna Haldin ukazała się i przeszła przez pokój swym szybkim krokiem. Doszedłszy do fotela, osunęła się nań ciężko, jak gdyby wyczerpana doszczętnie.
Poczem powiedziała mi, że pani Haldin nie uroniła ani jednej łzy. Usiadła na łóżku, a jej nieruchomość, jej milczenie były przerażające. Wreszcie położyła się zwolna i dała znak córce, by ją zostawiła samą.
— Przywoła mnie wkrótce — dodała panna Haldin. — Zostawiłam dzwonek przy łóżku.
Wyznaję, że moje bardzo szczere współczucie nie miało punktu oparcia. Czytelnicy Zachodu, dla których to piszę, zrozumieją, o co mi chodzi. Był to, jeżeli tak mogę powiedzieć, brak doświadczenia. Śmierć jest bezlitosnym łupieżcą. Wszyscy znamy ból niepowrotnej straty. Niema tak samotnego życia, które byłoby zabezpieczone od tego