Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 138.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

szczy z chmurą moskitów i much dokoła rozczochranej głowy, szerząc postrach w okolicy. Z biegiem czasu srogość jego wzrastała, a on cieszył się, odkrywając w sobie tyle cech dzikiej bestji. Bo to było jedyne, czemu mógł ufać. Jakby dwie ludzkie istoty zespoliły się w tem przedsęwzięciu. Człowiek cywilizowany, zapalony wyznawca postępowych, humanitarnych idej, łaknący triumfu uduchowionej miłości i swobody politycznej, i dziki pierwotniak, bezlitośnie przebiegły w zachowaniu wolności z dnia na dzień, jak tropione dzikie zwierzę.
Istota dzika instynktownie dążyła na Wschód, ku Oceanowi Spokojnemu, a istota cywilizowana i humanitarna w trwożnej zależności śledziła ulegle poczynania tej pierwszej. Przez wszystkie te długie tygodnie nie mógł nigdy wymóc na sobie, aby się odwołać do ludzkiego współczucia. W ostrożnym, dzikim pierwotniaku ta lękliwość mogła być naturalną, ale i tamten także, człowiek cywilizowany, myśliciel, zbieg polityczny wyrobił w sobie jakiś niedorzeczny rodzaj chorobliwego pesymizmu, jakby przejściowego obłędu, spowodowanego może fizyczną męką dźwigania łańcucha. Wyobrażał sobie, że te ogniwa czyniły go wstrętnym dla reszty ludzi. Był to ohydny i kuszący ciężar. Nikt nie mógł doznać litości na szkaradny widok człowieka uciekającego z zerwanym łańcuchem. Te kajdany opętały jego wyobraźnię w pewien określony sposób. Wydawało mu się niepodobieństwem, żeby ludzie mogli oprzeć się pokusie przytwierdzenia luźnego łańcucha do haka w ścianie, podczas gdy sami pójdą po najbliższego policjanta. Czając się w jamach lub ukryty w gąszczach, usiłował czytać w twarzach niepodejrzewających niczego wolnych osadników, pracujących na trzebinach lub przechodzących po ścieżkach o parę kroków przed jego oczyma. Miał przekona-