kańcy zamku wywarli na pannie Haldin, dziewczynie tak szczerej, tak prawej, ale niebezpiecznie niedoświadczonej. Jej wzniosła nieświadomość niższych instynktów czyniła ją bezbronną wobec własnych jej popędów. A wchodził tu też w grę i ów przyjaciel brata, zajmujący przybysz z Rosji. Ciekawy byłem, czy udało się jej spotkać go. Czas jakiś szliśmy zwolna w milczeniu.
— Wie pani — rzekłem nagle, — jeżeli pani nie chce nic mówić, proszę mi to powiedzieć otwarcie, a wtedy, oczywiście, przejdziemy nad tem do porządku dziennego. Ale nie będę się bawił w dyskrecję. Proszę więc o szczegóły.
Uśmiechnęła się zlekka, zabawiona moim groźnym tonem.
— Jest pan ciekawy jak dziecko.
— Nie. Jestem tylko zaniepokojonym starcem — odparłem poważnie.
Popatrzyła na mnie, jak gdyby chciała sprawdzić stopień mego niepokoju, lub liczbę moich lat. Nie miałem nigdy wyrazistej fizjognomji, a co się tyczy lat, nie jestem jeszcze dostatecznie sędziwym, ażeby być uderzająco zgrzybiałym. Nie mam długiej brody, jak poważny pustelnik z romantycznej ballady, nie chwieję się na nogach i wogóle nie wyglądam na powolnego, czcigodnego mędrca. Te malownicze cechy nie są moim udziałem. Jestem stary, niestety, w krzepki, pospolity sposób. I wydało mi się, że w przeciągłem spojrzeniu panny Haldin mignęło coś nakształt litości. Przyspieszyła kroku.
— Pyta mnie pan o szczegóły. Niech się rozejrzę. Powinnabym je pamiętać. Wszystko to było dostateczną nowością dla takiej jak ja wieśniaczki.
Po chwilowem milczeniu zaczęła od powiedzenia mi,
Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 159.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.